piątek, 20 kwietnia 2012

Indie vol. 4 - Kolhapur, Old Goa, Ponda, Jog Falls

Kolhapur... 


...już za chwilkę...

Wracając z wizyty na Elefancie, zawitaliśmy do iście europejskiej kawiarni znajdującej się tuż obok India Gate i hotelu Taj Mahal. Właściwie kawiarnio-piekarnia oferowała niemalże wszystko na co możemy liczyć w lokalach tej klasy w Polsce czy Europie. Już trochę dawały się w znaki, braki europejskich standardów życiowych czy codziennych artykułów, które bez problemu mogliśmy u nas nabyć w chwili kaprysu. Mowa o dość przyziemnych rzeczach jak dobra kawa (wtedy jeszcze nie spożywałem), herbata, bułka czy pszenny chleb, o innych przekąskach nie wspominając. Odprężając się (nie jedną godzinę) aż do zmierzchu uknuliśmy plan aby wrócić tu następnego ranka zaraz przed wyjazdem z Bombaju i poczynić zakupy, miedzy innymi w ten pszenny 3 kilogramowy chlebek utytłany cały w mące. Dopiero następnego ranka gdyż aby kupić ten rarytas w Bombaju trzeba było złożyć rezerwację. Oprócz turystów zyskał także uznanie wśród Indusów, jak i wszystkie inne produkty piekarni.
Będąc wyposażonymi w ten wspaniały rarytas wyruszyliśmy w dalszą trasę. Życie jak zawsze zmodyfikowało nasz plan. Nie sądziliśmy bowiem iż wyjazd z tego jakże drożnego miasta zajmie nam kilka godzin. Tymże sposobem do Kolhapur dotarliśmy wieczorem. Z rana wyruszamy do centrum, ale nie poświęcamy mu zbyt wiele uwagi, gdyż naszym celem jest dziś Goa. 






Kolhapur to drugie co do świętości miasto w Indiach. Przybywają tu miliony pielgrzymów by uderzając w dzwoneczek taki jak ten powyżej wejść do świątyni na modły. 








Drogę do Goa przemierzaliśmy krętymi drogami nadbrzeżnych gór. Serpentyny, doliny, jeziora, wolno pasące się krowy i coraz bujniejsza tropikalna roślinność.




Stało się już tradycją, że do kolejnych miejsc na trasie docieraliśmy późnym popołudniem mijając dziesiątki pół ryżowych.



W Goa znaczne piętno odcisnęło chrześcijaństwo wprowadzone tu delikatną ręką ognia i miecza (wszak musieli się bronić przed niewiernymi) przez Portugalczyków. Spora część zamieszkujących okolicę Starego Goa ludzi jest wyznawcami tej religii. Klasztory, kościoły, bazyliki, to wszystko znajduje się tutaj. A w znalezieniu noclegu pomagają siostry zakonne, które można bardzo często spotkać, przemierzając uliczki miasta. W Panaji zdążyliśmy zrobić zakupy na wieczór i nastała noc. Ranek zaczynamy od zwiedzania portugalskiego fortu. To gdzie dotarliśmy moim zdaniem nie jest miejscem tak szeroko opisanym w przewodniku. Latarnia morska, mury obronne i w sumie tyle.






Towarzysze jednak nie mieli cierpliwości by szukać dalej. Także uznali że na Goa nie warto poświęcić więcej niż parę godzin. Tutaj stałem w silnej opozycji, lecz na wiele się to nie zdało. Goa jest jednym z tych miejsc na które należy poświęcić 2-3 dni, obchodząc wszystko. Jest tu bowiem mnóstwo urokliwych zakątków których trzeba poszukać a nie są one podane na tacy. Ja jednak na ich szukanie czasu nie miałem owocem czemu umknęła mi choćby dzielnica zabudowana w portugalskim stylu. Uwieczniłem tylko główne a właściwie największe obiekty Old Goa. 







































Panaji, niedaleko Starego Goa, to jeden z największych portów w rejonie, czego oddźwięk można znaleźć wszędzie.


Wyjeżdżając z Goa w niedalekiej odległości, a także na naszej trasie zlokalizowana była Ponda. Do końca XVIII wieku Portugalczycy w myśl wydanego dekretu niszczyli wszystkie hinduskie świątynie w okolicach Starego Goa. Wyznawcy w swej ucieczce skierowali się w obszary Pondy, gdzie potajemnie mogli czcić dalej swe bóstwa. Gdy u schyłku XVIII wieku portugalskie władze złagodziły rygory, hinduizm zaczął się znów rozwijać, czego wzorem są świątynie Pondy i ich niespotykany nigdzie indziej styl. 











Na Pondzie nasze zwiedzanie tego dnia się zakończyło, było już wczesne popołudnie a przed nami jeszcze długa trasa. Założeniem było jechać do oporu i tym sposobem wylądowaliśmy w Karwarze. Tu na nas nic ciekawego nie czekało, po prostu przystanek, lecz z rana kolejnego dnia, popędziliśmy obejrzeć jeden z najbardziej imponujących monumentów przyrody jakim jest wodospad Jog Falls. Niestety nie było nam oglądać go w całej okazałości, gdyż akurat w Indiach występowała pora sucha. Wodospad Jog Falls jest jednym z największych na świecie i drugim co do wysokości w Indiach, ponad 250 metrów wysokości. Ciekawskich odsyłam tutaj . 

Widok z pierwszego tarasu. 






Po drodze na taras widokowy po przeciwnej stronie, z której prowadzi trasa do stóp wodospadu, wszędzie znajdowały się pola ryżowe


Widok z przeciwnej strony. Panoramka pionowa


Po zwiedzaniu wodospadu, chcąc dotrzeć do tak wyczekiwanej Kerali i Kochi musieliśmy spędzić ten i następny dzień praktycznie cały czas w samochodzie. Nie brakowało rozrywki jak choćby odprawa podczas przekraczania stanu Karnataka/Kerala gdzie nasze zmysły powonienia były dopieszczane rozkładającymi się pozostałościami ryb i małż z pobliskich łowisk. właściwie to smród ten ciągnął się przez kilkadziesiąt kilometrów podróży wybrzeżem. Jednak żeby nie było nam za dobrze, gdy właściwie udało nam się umknąć temu zapachowi, musieliśmy wrócić do punktu kontrolnego gdyż Ramzes zgubił dokumenty. Niestety dokumentów nie odnalazł a my jak nigdy dotąd nie cieszyliśmy się że znowu jedziemy, byle dalej. 

CDN...