wtorek, 22 stycznia 2013

Indie vol. 6 - Mumbai, Ahmadabad, Udajpur

Długo trzeba było czekać na kolejną odsłonę.

Doszły do mnie skargi, że ludzie czekają na dalszą część przygody. Zmobilizowało mnie to do podjęcia pracy nad kolejnym postem, a poniżej efekty. 




Po przejechaniu autobusem rejsowym całej nocy, nad ranem dotarliśmy do Mumbaiu (dawniej Bombaju). I tu muszę się przyznać. Jedna z głupszych rzeczy, którą zrobiłem, a właściwie to nie zrobiłem prawie żadnych zdjęć. Zahaczyliśmy o ten moloch po raz drugi, ale owoców w zdjęciach praktycznie brak. Nie wiem do końca z czego to wynikało. Zmęczenie materiału, brak czasu, czy może świadomość, iż centrum Mumbaiu było tak przesiąknięte wpływami brytyjskimi, że turysta mógłby je pomylić z miastem europejskim i nie szokowało na tyle bym wyciągnął aparat. 

Spędziliśmy tu zaledwie kilka godzin, lecz wybraliśmy się na obchód w okół India Gate. 


Podczas spaceru, w okolicy hotelu Taj Mahal doszło do ciekawej sytuacji. Otóż jak wiadomo w Bombaju mieści się Indyjski przemysł filmowy. Wyhaczył nas jakiś agent i zaproponował grę w filmie. Gdyby nie fakt, że już mieliśmy kupione bilety na pociąg a w mieście docelowym (Ahmadabadzie) był z nami umówiony Ramzes, to kto wie... Gdybyśmy tylko mieli więcej czasu. 

Wracając do samego hotelu, obok którego zostaliśmy zauważeni, to wiąże się z nim także ciekawa historia. Hotel Taj Mahal otwarty w 1903 roku miał być wizytówką Indii i w pewnym stopniu przytrzeć imperialistycznego nosa. Specjalnie został zlokalizowany tuż obok India Gate, tak aby podróżni przybywający do Indii mogli zachwycać się jego widokiem. Plan powiódł się po części. Hotel bowiem jest monumentalnym dziełem i tak rozpoznawalnym, że gdy tylko pojawia się na horyzoncie, nie sposób go pomylić z jakąkolwiek inną budowlą. Co do przytarcia nosa to zadziałało to wręcz w drugą stronę. A wszystko za sprawą faktu, iż najprawdopodobniej ichniejszy "Zdzichu" na budowie, źle odczytał plany i hotel został usytuowany tyłem do przodu. Z powodu tej jakże małej pomyłki, z nad wody możemy podziwiać plecy hotelu a nie jego wizytową fasadę, a sytuacja ta do tej pory stanowi niewyczerpalne źródła żartów dla Brytyjczyków. 


Kilka kadrów India Gate. 



Jak wspomniałem czas nas gonił. Wczesnym popołudniem znaleźliśmy się w pociągu do Ahmadabadu. Wyjeżdżając z dworca Victoria Terminus, pociąg był prawie pusty. Nie trwało to jednak długo. Kolejny raz przekonaliśmy się, iż Indusi to mistrzowie logistyki. W 6 osobowym przedziale sypialnym, na dwóch miejscach zmieściło się ich czternastu. Jeden z tych momentów, gdy myślisz sobie, że widziałeś już wiele a tu nagle coś takiego. Podróż w takim stopniu załadunku kontynuowaliśmy przez kolejne kilkanaście godzin. Przed wyruszeniem, zaopatrzyliśmy się w ten sam wielki chleb, który nabyliśmy podczas pierwszej wizyty w stolicy Maharasztry. Nasza sytuacja była o tyle dobra, że nasze miejsca znajdowały się u góry. Nie ochroniło to nas jednak przed ciekawością małych hinduskich dzieci. Gdy zajadaliśmy się tym cudownym świeżutkim chlebem, posmarowanym masłem i posypanym solą (na pewno też to uwielbiacie), przywołały naszą uwagę, małe dziecięce oczka wpatrzone w nas. Poczęstowaliśmy malca nie będąc do końca pewnymi reakcji, gdyż w Indiach spożywa się właściwie tylko słodki chleb tostowy. Był to jednak strzał w dziesiątkę. Od razu było widać, że trafiliśmy w kubki smakowe. Mały swą technikę próbował powtórzyć jeszcze kilka razy, jednak nie zawsze mu się udawało. Po 20 dniach w Indiach już się nieco uodporniliśmy. Pewnym natomiast jest, że wagony kolei Indyjskiej są projektowane z myślą o Indusach a nie turystach ze starego kontynentu. Nie sposób było zmieścić się na łóżku. Albo wystawały nogi, albo głowa o którą non stop ktoś haczył przechodząc wzdłuż pociągu. Wolałem już łaskotanie w stopy ;]


O świtaniu dotarliśmy do Ahmadabadu. Tutaj rykszarzy nie polecam. Próbowali nas naciąć w bardzo chamski sposób. Po 10 minutach tłumaczenia, że umowa była inna i ścierania się z natrętem, zniżyłem się do jego poziomu i zakończyłem z soczystym f... off .Angielskiego może za bardzo nie lubią, ale za to rozumieją wszystko. Podróż w przepełnionym piekarniku (pociągu) ugotowała nam część produktów. Mleko skisło, pasztet wyszedł. Nawet koty nie chciały jeść. Z Ramzesem umówiliśmy się w okolicach południa. Coś jednak trzeba było w między czasie robić, więc wybraliśmy się na przechadzkę. A nawet klika. Jedna w poszukiwaniu Mc lub KFC. Nie mieliśmy szczęścia. Za drugim razem z Marcinem przeszliśmy się pozwiedzać. Ahmadabad, jest stolicą Gudźaratu. Islamska dominacja w regionie pozostawiła swoje znaki. Podczas spaceru natknęliśmy się na jedno ze świętych miejsc z relikwiami, otoczone ogrodem. 







Można tu także było spotkać słonia na ulicy: 






Mijając okoliczne bazary





znaleźliśmy się w siedzibie miejskiego konserwatora zabytków. Jeśli reszta Ahmadabadu ma wyglądać tak jak jego biuro, to może lepiej niech zostawi miasto w spokoju. 







Wyjeżdżając z tego miasta, nie było nam żal. Potraktowaliśmy je jako przystanek na mapie, a samo też nam się tak zaprezentowało.


Pod wieczór dotarliśmy do Udajpuru, Plan był prosty. Odpoczynek i pamiątki. tak też się stało. Spaliśmy w hotelu, który niegdyś był pałacem, w rewelacyjnych warunkach. Wieczorne zwiedzanie, zdjęcia, pamiątki i kawka. Wszędzie spokój, bardzo pozytywne nastawienie, czysto i jeszcze w miarę ciepło.  Sama przyjemność. 







Udajpur jest jednym z miast nadal zamieszkałym przez żyjącego Maharadżę. Trzyma on nadal pieczę nad pałacem, utrzymując jego wysoki standard i udostępnia go turystom. Tego dnia nie wpuszczono nas już do środka. W pałacu odbywało się wesele członka dworu. Tydzień zabawy dla blisko tysiąca gości (choć nie wszyscy gościli na raz). Z tego też względu część pałacu była wyłączona z ekspozycji. Następnego dnia podjęliśmy wyzwanie i z rana udaliśmy się na zwiedzanie. 





W pałacu natomiast trwały przygotowania do kolejnego dnia wesela, lecz nie przeszkadzało nam to w zwiedzaniu a wręcz urozmaiciło nieco przygodę. 









Pod spodem jeszcze klika zdjęć z dość ciekawie ozdobionej rzeźbami świątyni hinduskiej, w której to także próbowano nas naciąć na kasę. Nie mniej nie wpłynęło to w żaden sposób na ocenę budowli, która w moim mniemaniu jest zjawiskowa. 










W Udajpurze spędziliśmy jeszcze jedną noc i wyruszyliśmy z samego rana do Jaipuru, zatrzymując się na posiłek w Pushkarze. Małe miasteczko, którym napełniliśmy żołądki, ale także zaopatrzyliśmy się w kadzidełka. Byliśmy także świadkami ciekawego przemarszu, w którym głównie uczestniczyły pięknie ubrane kobiety a przewodziła im orkiestra, ale o tym następnym razem.

CDN... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz