poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Indie vol.3 - Sanchi, Bhopal, Mandu, Elephanta Island

Sanchi - to tutaj wznosi się wielka stupa, najwspanialszy zabytek Buddyjski i jedna z najstarszych budowli kamiennych w Indiach. 




Zwiedzanie stup w Sanchi także poprzedziliśmy drzemką w samochodzie. Z Orchii wyjeżdżaliśmy późnym wieczorem, jechaliśmy nocą. Podróż momentami chłodna ale niezwykle rzeźwiąca. Chłodna ponieważ nasz kierowca Ramzes otwierał w samochodzie okno, łapiąc w ten sposób zimne powietrze w płuca aby nie zasnąć za kierownicą. Podróżowanie po Indiach wieczorem lub nocą to bardzo ciekawa sprawa. Gdy jedziesz na miejscu pasażera z przodu pojazdu wielokrotnie w ciągu nocy, widząc światła drugiego samochodu masz wrażenie że to już ostatnie światełko które widzisz. Tutaj kierowcy nie używają świateł drogowych. Cały czas jeżdżą na długich. My prócz jasnej łuny przed nami zazwyczaj nie widzieliśmy nic. Jakim cudem Ramzes orientował się w terenie nie wiemy. Jedną z ciekawszych rzeczy, które zauważyliśmy było błyskanie na zmianę światłami długimi i drogowymi aby dać do zrozumienia że się nie ustąpi na drodze, a wszystko to obłożone wyzwiskami i przekleństwami. Do Sanchi przybyliśmy... nie wiem kiedy, spaliśmy. Obudziło nas słońce. Nie chcąc tracić czasu, szybko się ogarnęliśmy i wyruszyliśmy na zwiedzanie Stup'ek. 
Gdy jesteśmy już w środku, przenosimy się jakby w inny zakątek świata. Bardzo zadbane miejsce, czysto, schludnie, dobrze utrzymane trawniki i nie tylko. Ogrodnicy w Indiach jednak istnieją, a samo miejsce jakby enklawą na subkontynencie. Do tego dochodzi jeszcze piękne rozgrzewające poranne słoneczko, zimna Coca Cola i bardzo mało turystów. 


A oto i najwspanialsza z nich. Ale zacznijmy od początku. Pozwolę sobie przytoczyć kilka zgrabnie opisujących zdań z przewodnika.
    "Wzgórze wznoszące się na równinie, zabudowane jest zabytkami z okresu III w p.n.e. po VII w n.e.: stupami zawierającymi święte relikwie, budowlami klasztornymi, eleganckimi balustradami, kolumnami i świątyniami. Jednak mimo wielkości i znaczenia tego miejsca bywa tu tak niewielu turystów, że łatwo sobie wyobrazić, jak czuł się generał Taylor, gdy je odkrył w 1819 roku. Było ono wtedy kompletnie zarośnięte, a generał wybrał się w 60-kilometrową podróż z Bhopalu na podstawie zaledwie pogłosek. 
    Choć Sanći nie ma znanych, bezpośrednich związków z Buddą znajdują się tu relikwie dwóch jego uczniów oraz późniejszych nauczycieli. Inskrypcje wskazują, że groby ufundowali kupcy z pobliskiej Widiśi. 
    Stupa I z ogrodzeniem i rzeźbą bramną znajduje się w znakomitym stanie. Jest to najważniejszy obiekt architektoniczny reprezentujący sztukę narracyjną z epoki Śungów. Sama stupa ma 36 metrów średnicy i zawiera w sobie wcześniejszą. Wysoki taras sprawia że widać z niego wewnętrzną powierzchnię bram. Biegnące w okół kamienne ogrodzenie i bramy imitują drewno, jeśli chodzi o konstrukcję, natomiast ich w pełni rozwinięte motywy dekoracyjne (kwiaty, zwierzęta, ptaki itd.) oraz wyrafinowaną ikonografię, relacjonująca dzieje Buddy i opowieści o jego wcześniejszych wcieleniach (dźataka) mogą mieć źródło w rzeźbie z kości słoniowej. Na stupie Budda nigdy nie jest przedstawiony pod postacią ludzką (z szacunku), ale symbolizują go koło, trójząb, odcisk stopy, pusty tron pod drzewem bodhi, a także koń pozbawiony jeźdźca." 
    A tak wygląda to miejsce w moim obiektywie. 

















Nie tylko my odprężaliśmy się w porannym słońcu




Niestety wszytko co dobre szybko się kończy. Wyjeżdżając było nam żal opuszczać to miejsce i odwlekaliśmy ten moment do oporu. 

Trzymając się planu, kolejny miejscem na trasie był Bhopal. Miasto to, stolica stany Madhja Pradeś od początku było przez nas traktowane jako swego rodzaju przystanek na trasie do Mandu. Mogliśmy wybrać inne miejsce, lecz po przeczytaniu informacji na ten temat w przewodniku skusiło nas ono.
A owa wzmianka brzmi: "Jako stolica stanu Madhja Pradeś, Bhopal ma kilka imponujących budynków użyteczności publicznej. Dzięki umieszczeniu współczesnego budownictwa poza centrum, pozostał uroczym, prowincjonalnym miastem, które dopiero teraz zaczyna wyrastać poza pochodzące jeszcze sprzed niepodległości zespoły pałaców, meczetów, jezior i ogrodów."
Oczywiście pierwszą czynnością po przyjeździe jest poszukiwanie hotelu. I tutaj zaczyna pojawiać się problem. Otóż hoteli nie brakuje. Co chwilę kolejny. Problem w tym, że w każdym słyszymy brak miejsc. Po którejś z rzędu takiej odpowiedzi zaczynamy się zastanawiać czy czasem nas nie zwodzą. Po kolejnych negatywnych odpowiedziach nie wytrzymujemy i zaczynamy drążyć temat. Okazuje się, iż wszystko z powodu państwowego egzaminu który odbywa się właśnie w Bhopalu a zjeżdżają się na niego egzaminowani z całych Indii. Z niemałym trudem znaleźliśmy za nastym podejściem nocleg. 
Będąc nakręconymi opisami miasta, wyruszyliśmy w poszukiwaniu tej uroczej stolicy stanu. Chcieliśmy się zrelaksować, odpocząć. Jak się okazało chcieliśmy za dużo. Nie dość, że nachalność Indusów w tym mieście sięgała szczytu, to tego uroku też nie znaleźliśmy. Spędziliśmy w terenie ładnych parę godzin, przemieszczając się głównymi traktami w miejsca wskazane w przewodniku. Podróż ta jednak klimatem i scenerią bardziej przypominała urywki z postapokaliptycznego filmu lub postnuklearnrgo Falluot'a 3 niż odprężający spacer. Może i coś w tym jest, gdyż to właśnie tutaj prawie 30 lat temu doszło do wielkiej katastrofy w zakładach chemicznych (więcej na ten temat na stronie ).
Przechadzka otoczona była takimi oto obrazami: 


Podczas spaceru jedynym miejscem, które napotkaliśmy z tych wymienionych w przewodniku był meczet, który swoją drogą i tak nie zrobił na nas wielkiego wrażenia. Ja będę trzymał się wersji, iż nie było nam dane podziwiać uroków tego miasta, albo to nie ten Bhopal. 









Po męczącym dniu, z Adamem doszliśmy do wniosku iż zdobędziemy się na jeszcze jeden heroiczny czyn. Pójdziemy kupić herbatę. Powiecie: "Cóż w tym heroicznego, przecież Indie to kraj herbaty." Może i tak, ale w Bhopalu o tym nie słyszeli. Godzinę chodziliśmy od sklepiku do sklepiku. Oczekiwaliśmy zbyt wiele. Takie dobrocie udało nam się pozyskać dopiero od właściciela "ulicznej stołówki" za parę rupków. Tego wieczora już wszystko było nam obojętne do tego stopnia, iż wbrew przyjętym zasadom, nie mogąc się oprzeć, walnęliśmy sobie po ciachu z kremem. To nie prawda, że tylko kobietom poprawiają humor takie rzeczy. Torcik był dla nas niczym zbawienie tego wieczoru.
Ciasto dało nam chyba maximum, jakie może nam zaoferować to miasto, więc po jego wchłonięciu, przyszedł czas na sen, by  z samego rana wyruszyć na spotkanie z krainą Mandu.

Trasę do Mandu przemierzaliśmy za dnia. Niestety (dla mnie) nie raz bywało tak iż tą ciekawą część drogi w samochodzie spędzałem na tylnym siedzeniu. Mimo rotacji, zezowate szczęście nawet wtedy mnie nie opuszczało. Skutkowało to brakiem kadrów łapanych podczas jazdy, gdy u towarzyszy można było non stop słyszeć dźwięk poruszającego się lustra. Ja tego dnia z samochodu złapałem tylko trzy poniższe zdjęcia. 


Ta wiata, kryta słomą to cały dobytek rodziny. 


Rogi bydła malowane na czerwono/pomarańczowo to rzecz powszednia. 


Zbliżając się do Mandu, coraz mocniej dawało się odczuć urokliwy krajobraz tej krainy. Kaniony ciągnące się setki kilometrów z niejednym punktem widokowym



Orchia - błogi stan, Mandu - kraina z baśni. Dwa najspokojniejsze miejsca jakie odwiedziliśmy, w których turyści mile odbierani, nie byli obiektem nagabywań. Po przyjeździe, także chwilę musieliśmy się namęczyć ze znalezieniem noclegu. Ten był chyba najgorszy... gwiazdek... -5
Gdy przyjechaliśmy pod bramę (za pierwszym razem przeoczyliśmy to miejsce uważając iż jest to jakieś opuszczone gruzowisko) wiedząc już, że jesteśmy na właściwym miejscu, nawet nasz kierowca (który przywykł sypiać w spartańskich warunkach) śmiejąc się spojrzał na nas wymownym gestem - was chyba porąbało jeśli chcecie tu spać. Ale przeżyliśmy i od tej pory wychodzimy z założeniem że może być już tylko lepiej. 


Zdobienie swastykami domów na szczęście


Wiem krówsko nieostre, ale tym swoim nachalnym ryjem wcinającym się w kadr jakoś mnie urzekło.


Na Mandu poświęciliśmy około półtora doby.
Na wzgórzach Mandu zlokalizowane są wielkie ruiny stolicy niegdyś wspaniałego środkowo-indyjskiego królestwa Malwa. Około 70 muzułmańskich i hinduskich obiektów czeka tu na zwiedzających.


Maluchy robiły wszystko żeby tylko zwrócić na siebie uwagę

















Marcin pstryka
I taka subtelna dygresja...
Wiecie czym różnią się dzieci od dorosłych???
One są ciekawe przybyszów a ich nachalność ogranicza się tylko do tego by robić im zdjęcia tak jak na załączonym obrazku. Podchodziły tylko do Adama, czasem do Marcina. Ja z Forkiem mieliśmy brody i wredny wyraz twarzy. Może to je odstraszało, może olewatorskie podejście, ale zdawało egzamin. 
















Adam pstryka





Forek pstryka















Motor to bardzo popularny środek transportu w Indiach 









Podczas fotografowania małp zostałem przez jedną zaatakowany. Problem jest jeden przed którym ostrzegła nas siostra Forka. W Indiach jest bowiem jeden gatunek, który jest święty. Trzeba na nie bardzo uważać bo mają zapędy kleptomańskie. Jeśli coś zwiną nie ma na to rady, gdyż nie można im nic zrobić, dotknąć, odebrać siłą. A nasz problem polegał na tym że nie wiedzieliśmy, które to małpy, więc musieliśmy uważać na wszystkie. 


Nasze zwiedzanie Mandu właściwie zakończyło się tą potyczką.
Powrót, posiłek i znowu w trasę. Znowu nocą do Bombaju.
Tutaj ograniczę się tylko do paru zdjęć z Wysypy Elefanty. Na zwiedzanie Bombaju nie było czasu i też nie udało mi się zrealizować tego co zamierzałem (między innymi seans kinowy Bollywodzkiego romansidła), więc relację o Bombaju zostawię na kolejną wyprawę, kiedy to na to niesamowite miasto poświęcę kilka dni. 

Jak wspomniałem wcześniej na Elefancie zawiedliśmy się najbardziej. W przewodniku poświęcono na nie całą stroną. Zwiedzanie zajęło nam 20 minut. Wszyscy jednogłośnie uznaliśmy, że to jakiś żart. Osobiście nie polecam, szkoda czasu i pieniędzy. Oprócz ceny bilety trzeba dodać jeszcze opłatę za prom na wyspę. Za tą cenę w Indiach można zobaczyć dziesiątki ciekawszych obiektów.
Ciekawe do nadmienienia jest jedno. Pierwsze zdjęcie po lewej przedstawia Śiwe z głową zwróconą we wszystkich kierunkach. Posąg jest tak wyrzeźbiony, iż sprawia wrażenie jakby bóstwo to patrzyło na Ciebie niezależnie od tego w jakim miejscu stoisz. Drugą ciekawostko jest to, że posąg jest ustawiony idealnie na wprost Instytutu badań atomowych w Indiach. Jak wiadomo Śiwa to bogini wojny. Zbieg okoliczności?






Kolejny etap podróży dobiega końca...
Zaczyna mnie dopadać coraz większe podekscytowanie, zbliżamy się bowiem do Goa, a następne będzie Kochi. 

CDN!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz